Janina Bąk - recenzja (nie mogło zabraknąć sernika)
Inspiracje,  Recenzje

Matematyczny sernik, czyli recenzja „Statystycznie rzecz biorąc” Janiny Bąk

Statystycznie rzecz biorąc - Janina Bąk

Gdyby ktoś powiedział mi dwa lata temu, że będę w przyszłości czytać książkę poświęconą statystyce do poduszki i to nie dlatego, że następnego dnia mam egzamin, to zapewne wybuchłabym śmiechem. Tylko że wtedy nie znałam jeszcze Janiny Bąk i nawet nie przyszłoby mi do głowy, że o zagadnieniach uznanych przez tak wiele osób za nudne, trudne i ogólnie mało przyjazne, można pisać w równie lekki, przystępny i zabawny sposób. Choć w przypadku twórczości tej autorki „zabawny” to zdecydowanie za małe słowo, nieoddające zupełnie tego, jak intensywny trening miały w czasie lektury moje mięśnie brzucha.

Ja kontra liczby

Przyznam szczerze, że podobnie jak wielu znanych mi studentów psychologii i innych nauk społecznych, zgłębianie zagadnień związanych z szeroko pojętą metodologią badań traktowałam trochę jak „zło konieczne”. Statystyka zamiast królową nauk stała się dla mnie – jak by to zapewne ujęła Janina – najbardziej niestrawnym rodzynkiem w puszystym serniku wyższej edukacji.

I to wcale nie dlatego, że uznałam tę dziedzinę za mało praktyczną. Wręcz przeciwnie – doskonale zdawałam sobie sprawę, że jej znajomość prędzej czy później przyda mi się w życiu i to nie tylko podczas pisania pracy magisterskiej.

Szkopuł tym, że na pewnym etapie nauki szkolnej – a dokładnie niemal na samym jej początku – dałam sobie wmówić, że obcowanie z liczbami to delikatnie mówiąc moja nie najmocniejsza strona. Nie zostałam nigdy co prawda sklasyfikowana jako „przypadek beznadziejny” (dziś wiem, że takie nie istnieją, ale to temat na osobny tekst), jednak zetknięcie z przedmiotami ścisłymi, niemal odkąd pamiętam, budziło we mnie co najmniej niepokój. A chyba się zgodzisz, że nie sprzyja to raczej logicznemu myśleniu?

Gdy, zdając maturę z matematyki, z niemałą satysfakcją żegnałam się z tym przedmiotem, nie przyszło mi do głowy, że nierówny bój z liczbami przyjdzie mi stoczyć raz jeszcze, będąc już na studiach. Egzamin oczywiście zaliczyłam (i to nawet w pierwszym terminie, a co!), ale okupiłam to sporą dawką stresu i zarwaną nocą (co przez pięć lat studiów zdarzyło mi się może ze dwa razy, bo dawno już przekonałam się, że w moim przypadku takie praktyki są nie tyle zupełnie nieskuteczne, ile wręcz szkodliwe). Istnieje jednak bardzo duże prawdopodobieństwo, że gdybym już wtedy przeczytała „Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla”, wspominałabym te chwile nieco inaczej.

Właściwie, jeśli ktoś pytałby mnie o zdanie, to z ogromną chęcią umieściłabym książkę Janiny w kanonie studenckich lektur, tuż obok „Statystyki dla psychologów i pedagogów”, którą rekomendowano na mojej uczelni. I nawet nie chodzi o to, że prawdopodobnie dużo liczniejsza grupa przeczytałaby ją od deski do deski, ale raczej o to, że zdecydowanie więcej z tej lektury pozostałoby w naszych studenckich makówkach. No bo nie od dziś przecież wiadomo, że im coś zabawniejsze, bardziej charakterystyczne, wywołujące emocje, tym łatwiejsze do zapamiętania. A nie znam nikogo, kto w tak charakterystyczny i jednocześnie zabawny sposób opowiadałby o liczbach jak Janina.

Uprzedzam jednak lojalnie, że jeśli masz już jakąkolwiek wiedzę statystyczną lub z matematyką jest Ci nieco bardziej po drodze niż mi, to prawdopodobnie nie wyciągniesz z tej lektury zbyt wielu nowych informacji. „Statystycznie rzecz biorąc…” to nie podręcznik, a raczej soczysty mix anegdotek i bardzo podstawowej wiedzy statystycznej w pigułce. Ale w sumie kto zabroni Ci się pośmiać?

Kawa i książka

Po co komu statystyka?

Wróćmy jednak do statystyki. Niedawno na blogu pojawił się artykuł na temat fakenewsów wyjaśniający niektóre z mechanizmów, sprawiających, że tak łatwo dajemy się nabrać na fałszywe informacje w sieci. Problem w tym znajomość opisanych przeze mnie zjawisk nie wystarczy zwykle, aby się przed nimi ustrzec. Prawdziwe oręże w walce z manipulacją, błędami wnioskowania i ogólnie rzecz biorąc nadinterpretacją danych to właśnie wiedza statystyczna. Nie tylko sprawia ona, że stajemy się bardziej świadomymi i dociekliwymi odbiorcami treści, lecz także dostarcza konkretnych narzędzi pomagających weryfikować czy „najświeższe doniesienia amerykańskich naukowców” albo obserwacje niezastąpionej pani Halinki spod piątki z nauką mają cokolwiek wspólnego.

Warto pamiętać, że wśród tych wszystkich „internetowych ekspertów” odzianych w białe fartuchy albo wyprasowane koszule, są również tacy, dla których zarezerwowano specjalne miejsce w statystycznym piekle. Istne Dolores Umbridge świata statystyki. Na pierwszy rzut oka ich okrągłe zdania czy kolorowe wykresy wydają się całkiem godne zaufania. Jednak kiedy przyjrzysz się sprawie uważniej, próbując się dowiedzieć, kto zbadał dane zjawisko bądź w jaki sposób to zrobił i na jakiej podstawie wyciągnął swoje odważne wnioski, cała koncepcja sypie się w mgnieniu oka niczym domek z kart.

Ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?

Co ma piernik do wiatraka a Nobel do czekolady?

Jeśli głównym celem autorki było odczarowanie tej cieszącej się niezbyt dobrą sławą dziedziny wiedzy, jaką jest statystyka w oczach „matematycznych mugoli”, to muszę przyznać, że w moim przypadku chyba jej się to poniekąd udało. Bo o ile jeszcze do niedawna kojarzyła mi się ona niemal wyłącznie z ciągami liczb i setkami wzorów, których sensu nie próbowałam nawet pojąć, o tyle dziś wiem, że w pewnym sensie jest to również sztuka zadawania odpowiednich pytań i szukania na nie odpowiedzi. I to nie tylko takich, które interesują jedynie poważnych naukowców w białych kitlach. No bo, daj spokój, kto nie chciałby dowiedzieć się, jaki jest matematyczny wzór na doskonałe piwo albo czy owce rozróżniają ludzi? No i – gwóźdź programu – czy idąc z psem na spacer rzeczywiście macie statystycznie po trzy nogi i pół ogona (no i dlaczego nie)?

Jeśli liczyłeś na to, że zdradzę Ci, o co chodzi z tym Noblem i czekoladą, to bardzo mi przykro, ale nic z tego. Przeczytaj i sprawdź, tylko nie pij w takcie soku porzeczkowego, bo możesz się nim opluć ze śmiechu.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *